Termin: 16 – 27 maja 2015
Zaokrętowanie: Brest, Marina du Chateau
Odwiedzone porty: La Rochelle, La Coruna, Porto, Cascais
Wyokrętowanie: Lizbona, Marina des Nacoes
Przepłynięte: 983Mm w czasie 161h żeglugi
Załoga: Skipper Lech Lewandowski plus 5 osób załogi
Jacht: Hanse 575, s/y Carol
Ten rejs zaczęliśmy z wysokiego C. Poszliśmy na kraby do knajpy serwującej tylko te skorupiaki w połączeniu z krewetkami lub ostrygami. Nie był to lokal najelegantszy, ale ogromny tłok, panująca fajna atmosfera oraz gazetowe obrusy dawały nadzieję na niesamowitą ucztę. I tak było w rzeczywistości.
17 maja rano wyszliśmy na Zatokę Biskajską. Prognozy pogody dawały nadzieję na odwiedziny w jednym z miast we Francji przed przeskokiem przez Biskaj do La Coruny. Wybraliśmy La Rochelle odległe o około 230Mm wzdłuż francuskiego wybrzeża. W czasie tego przelotu wiały wiatry z korzystnych kierunków od 0 do 6B, do tego świeciło piękne słońce. Żegluga przebiegała w rytm kolejno upływających wacht i znakomitych posiłków serwowanych przez Mariusza. Cała trasa zajęła nam około 41 godzin.
Z ciekawostek trzeba wymienić konieczność spowolnienia łódki, aby nie przypłynąć za wcześnie. Dzień naszego przybycia pokrywał się idealnie z dniem pływów syzygijnych, czyli mieliśmy do czynienia z największymi skokami wody oraz najsilniejszymi prądami. W związku z tym w nocy z 18 na 19 maja około północy poziom wody na podejściu do portu w La Rochelle nie przekraczał 1m. To zdecydowanie za mało dla nas, ponieważ Carol ma zanurzenie ponad 2.20m. Musieliśmy poczekać aż przypływ podniesie poziom wody. Podejście rozpoczęliśmy około 2. Wody było już pod dostatkiem, więc bez większych problemów zacumowaliśmy w porcie.
Dla zainteresowanych: La Rochelle jest wielkie. Sama główna marina to ponad 4500 miejsc, a do tego dochodzą miejsca w miejskich basenach portowych! Można obejrzeć najnowsze katamarany, trimarany, jacht regatowe, motorowe łodzie wyścigowe, a także klasyczne drewniane jachty. Samych kei jest ponad 40!
Miasto jest bardzo ładne. Oferuje sporo zabytkowych budowli, muzeów, a także ciekawe trasy spacerowe. Należy też wspomnieć o bogatej ofercie knajp serwujących stwory morskie oraz o lodziarniach z pysznymi lodami.
Po spędzeniu ponad doby w porcie postanowiliśmy ruszyć przez Biskaj do La Coruny. Prognozy były bardzo dobre. Pierwsze kilka mil pokonaliśmy na silniku płynąć pod wiatr. Natomiast potem płynęliśmy już prawie tylko na żaglach. Żegluga była wspaniała. Na początku kurs nasz prowadził w kierunku Bilbao i Santander. Wiał wiatr zachodni do północno-zachodniego. Z czasem wiatr odkręcał na północny. Dosyć szybko znaleźliśmy się w okolicach Hiszpanii. Okazało się, że region ten to delfinarium! Delfiny przypływały do nas regularnie przez ponad dobę. Co 15-30 minut mieliśmy wizytę większego stada. Te sympatyczne zwierzaki skakały dookoła jachtu, przepływały pod nami aktywując alarmy głębokości. Widok był wspaniały. Koniec żeglugi przez Biskaj to rosnący wiatr północno-wschodni o sile 6-7B, który sprawnie popychał nas w kierunku La Coruny, gdzie dotarliśmy po około 59 godzinach i pokonaniu ponad 370Mm.
W tym pierwszym hiszpańskim porcie czekał na nas jeszcze jeden załogant, który wzmocnił nasze siły przed odcinkiem do Lizbony. Trochę odpoczęliśmy, zjedliśmy kolację złożoną z wielkiej paelli z owocami morza. Byliśmy gotowi płynąć dalej.
Bardzo ciekawił mnie odcinek z La Coruny przez Porto do Lizbony, ponieważ płynąc tędy rok wcześniej miałem potężne mgły i zero wiatru. Chciałem zobaczyć wybrzeże Portugalii. Dodatkowo w Porto czekała na naszą załogę moja siostra Marysia. Żegluga przebiegała bez komplikacji wraz z silnymi północnymi wiatrami w pięknej słonecznej pogodzie.
Na dobę zatrzymaliśmy się w Porto, aby zobaczyć to piękne miasto. Naprawdę warto pochodzić po historycznym centrum, zobaczyć przepiękne kościoły, stare kamienice (większość jest niestety mocno zniszczona) oraz napić się porto na bulwarze nad rzeką. Efekt jest szczególnie duży, jeśli na degustację udamy się w godzinach wieczornych i zobaczymy pięknie oświetlone miasto, nabrzeża i mosty.
Pod koniec pobytu część załogi poszła na relaks na plaży, a część dokonała przeglądu takielunku. W końcu jacht płynie non-stop od Szczecina.
Ostatni etap tego rejsu to odcinek do Lizbony. Wiatry dalej były sprzyjające, a temperatury zaczęły się robić zdecydowanie wakacyjne. Sprawdziło się powiedzenie „byle do Lizbony”, które ukułem marznąc na Bałtyku w kwietniu. Ciągle pozostaje aktualne powiedzonko „pierwsza kawa tylko w Cagliari”:)
Tankowanie zaliczyliśmy w Cascais, ale na postój wybrałem marinę Parque des Nacoes. Jest to najdalej położony port jachtowy w Lizbonie, ale ma wiele zalet. Bliskość lotniska, dobrze zaopatrzony market, łatwa komunikacja z centrum miasta, dobry standard socjalny portu oraz niewygórowana cena postoju powodują, że nie znajduję uzasadnienia dla stawania we wcześniejszych marinach. Samo wejście na rzekę było fantastyczne oraz pełne żeglarskich doświadczeń i emocji! Wiał bajdewindowy wiatr o sile od 10 do 30w w szkwałach. Szliśmy na lekko zarefowanych żaglach po niemalże płaskiej wodzie z prędkościami dochodzącymi do 12w.
Rejs zakończyliśmy 27 maja w godzinach porannych. Załoga pojechała na lotnisko i udała się w drogę do Polski, a ja przygotowałem jacht na kolejny etap rejsu dookoła Europy.
Dziękuję każdemu z osobna oraz całej załodze naraz za fantastyczny rejs! Kasia, Magda, Mariusz, Jurek i Krzysztof: do zobaczenia na przyjaznym pokładzie gdzieś, kiedyś, w jakimś pięknym, ciekawym miejscu!