Żeglarski rejs jachtem po Morzu Północnym. Hanse 575 Carol | Morskie Mile

Relacja z rejsu po Morzu Północnym z Amsterdamu do Brestu

Termin: 5 – 16 maja 2015
Zaokrętowanie: Amsterdam, Marina Amsterdam
Odwiedzone porty: Boulogne, Cherbourg, St. Helier (Jersey), Roscoff
Wyokrętowanie: Brest, Marina du Chateau
Przepłynięte: 574Mm w czasie 90h żeglugi
Załoga: Skipper Lech Lewandowski plus 2 osoby załogi
Jacht: Hanse 575, s/y Carol

Ten rejs rozpoczęliśmy w nowej marinie w Amsterdamie położonej w dawnej dzielnicy przemysłowej, która obecnie zmienia charakter na biurowo – mieszkalny. Pierwsze prognozy zapowiadały sztorm na Morzu Północnym, więc postanowiliśmy poczekać i poświęcić trochę czasu na zwiedzanie miasta.

Podczas gdy załoga poznawała uroki miasta, na jachcie zanotowaliśmy podmuchy do 47w wiatru. Znaczy się decyzja o przeczekaniu sztormu w porcie była słuszna. Na morzu musiało wiać zdecydowanie mocniej.

Dopiero 7 maja wczesnym rankiem ruszyliśmy w drogę. Kilkanaście mil kanałem portowym do Ijmuiden i po krótkim śluzowaniu Morze Północne stanęło przed nami otworem. Przez pierwsze godziny musieliśmy halsować w kierunku Rotterdamu i wejścia do Europortu. Piękna i słoneczna pogoda z w miarę umiarkowanym wiatrem pozwalały na przyjemną żeglugę. Niestety wieczorem wiatr zaczął cichnąć, więc musieliśmy włączyć silnik.

Z krótkimi przerwami silnik pracował przez całą noc i cały następny dzień. Wiatr wiał rzadko i słabo. Przejście cieśniny pomiędzy Calais i Dover nie było zbyt emocjonujące. Trafiliśmy w korzystny prąd, a ruch statków był niewielki, jak na to miejsce. Około 18 popołudniu stanęliśmy w porcie Boulogne. Prognozy zapowiadały sztorm…

Postój w Boulogne potrwał więc 2 noce i jeden dzień. W czasie gdy na morzu hulał zachodni wiatr, my konsumowaliśmy rewelacyjne mule popijane białym winem. W końcu dobrzy żeglarze przeczekują sztormy w portowej tawernie:)

10 maja ruszyliśmy w dalszą drogę. Prognozy zapowiadały ładną pogodę na kilka dni. Postanowiliśmy jak najszybciej dopłynąć w rejon wysp kanałowych. 140Mm z Boulogne do Cherbourga pokonaliśmy na żaglach wspierając się silnikiem. Do portu dotarliśmy nad ranem. Samo miasto jest sympatyczne z dobrze zorganizowaną mariną, lecz nie oferuje zbyt dużo atrakcji. Można jedynie zwiedzić atomową łódź podwodną.

Kolejny dzień zaplanowaliśmy w najdrobniejszych szczegółach. Chcieliśmy popłynąć do St. Helier na wyspie Jersey. W czasie tego przelotu musieliśmy uwzględnić kilka czynników:
– prognozy pogody (na szczęście korzystne wiatry zachodnie do 5B)
– prądy (te były najkorzystniejsze wczesnym rankiem)
– wysokość pływu w St. Helier, aby bez przeszkód i czekania wejść do mariny
Po dokonaniu niezbędnych obliczeń wyszło na to, że musimy ruszyć około 6 rano. Wraz z nami ruszyło kilka jachtów z tym samym planem szybkiego dotarcia na Jersey.

Żegluga była niesamowita. 5B w bajdewindzie, duża prędkość w silnym przechyle oraz wschód słońca nad morzem. Zmieniając kurs z zachodniego na południowy przeszliśmy przez mocno wzburzony obszar morza, gdzie kotłowały się prądy i fale wzburzane przez wiatr. Widok był fascynujący. Po zwrocie weszliśmy w korzystny prąd niosący nas na południe. Korzystny wiatr w połączeniu z prądem pozwolił nam rozpędzić się do ponad 14w! Mile umykały błyskawicznie, więc szybko dopłynęliśmy do Jersey.

Wyspa oraz jej stolica St. Helier są przepiękne. Wysokie skaliste brzegi, zielona bujna roślinność oraz częste, szerokie i piaszczyste plaże tworzą bardzo ładny krajobraz. Dodatkowo samo miasto i port oferują dużo atrakcji. Przygotowanie turystyczne jest rewelacyjne. Popołudnie spędziliśmy na spacerach i zwiedzaniu. Do wyboru zamki, twierdze, muzea, rejs amfibią i wycieczki rowerowe.

Dla zainteresowanych powiem, jak wygląda teraz sprawa paliwa bezpodatkowego, czyli tak zwanego „red diesla”. Można takie paliwo tankować do jachtów, ale należy zawsze mieć paragon za takie zakupy. Według wielu należy także mieć paragon za postój w porcie na Jersey, aby potem nie mieć problemów z celnikami. Warto zatankować na Jersey. My tankowaliśmy po 69 pensów, więc dużo taniej, niż na zwykłych stacjach w kontynentalnej Europie.

Po zobaczeniu prognozy pogody z zapowiedzią kolejnego silnego wiatru z zachodu postanowiliśmy odpuścić St. Malo i ruszyć jak najszybciej w kierunku Roscoff, czyli Bretanii. Żaden z nas nigdy nie był w tym porcie, ale na zdjęciach wyglądało to zachęcająco. Szybko dopłynęliśmy do Roscoff (to tylko 70Mm), a do portu weszliśmy nad ranem. Dzień przestaliśmy w marinie słuchając wiatru wyjącego w olinowaniu jachtów. Co jakiś czas przechodziły silne ulewy. Pomiędzy opadami poszliśmy obejrzeć miasteczko, które faktycznie jest bardzo urocze. Jako port schronienia można polecić Roscoff z czystym sumieniem.

Koniec rejsu to przeskok dookoła Bretanii z Roscoff do Brestu z przejściem cieśniny przy wyspie Quessant. Było trochę emocji, bo prądy w tym miejscu są wyjątkowo silne, a sporo podwodnych skał nie ułatwia nawigacji. Dobry plan i wykonanie pozwoliły uniknąć wszelkich problemów i po 14 godzinach żeglugi zacumowaliśmy w Breście w Marinie du Chateau.

Podsumowując rejs można powiedzieć, że pogoda była ogólnie dobra. Trzy sztormy przeczekaliśmy bezpiecznie w portach. W czasie żeglowania natomiast wiały wiatry słabe i umiarkowane, bardzo często świeciło słońce, a deszczu nie było w ogóle. Nigdy nie mieliśmy też żadnej mgły.

Załoga mimo małej liczebności bardzo dobrze się spisała. Oby tak dalej na kolejnych etapach.

Do usłyszenia pod koniec maja z Lizbony:)