Zaokrętowanie: Marina Alcaidesa /Gibraltar
Wyokrętowanie: Marina San Miguel/Teneryfa
Trasa: Gibraltar – Lanzarote – Teneryfa
„Uwielbiam złotą polską jesień, do czasu aż drastycznie zmienia swoje oblicze.
W ciągu kilku dni kolorowe liście zniknęły z drzew i zrobiło się szaro, ponuro i deszczowo. Wspomnienie wakacyjnego rejsu po Morzu Tyrreńskim też już nieco wyblakło.
Kiedy pojawiła się sposobność spędzenia dwóch tygodni na oceanie, odwiedzenia południa Andaluzji i Wysp Kanaryjskich, decyzja o wyjeździe zapadła bardzo szybko.
Rejs rozpoczynał się w Marinie Alcaidesa, położonej w sąsiedztwie Gibraltaru.
Dotarłam na miejsce dzień przed planowanym wypłynięciem. Na pokładzie, kapitan krok po kroku dokonywał przeglądu stanu jednostki i drobnych napraw. Jacht Sun Odyssey „Grazie Mamma” pół roku wcześniej opuścił stocznię Jeanneau i był w bardzo dobrej „kondycji”.
Mając do dyspozycji cały dzień, ruszyłam na Gibraltar odwiedzić Makaki i sprawdzić, czy „fish and chips” smakuje tak, jak kilka lat temu.
Port jachtowy leży około 3 km od wejścia na półwysep. Po krótkim spacerze przeszłam przez kontrolę paszportową i dotarłam na lotnisko;) To jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie droga lokalna przecina pas startowy. W trakcie lądowania i startu odbywa się prawdziwy spektakl, który można obserwować z bliskiej odległości.
Po zaanektowaniu przez Brytyjczyków Gibraltaru, pierwsze loty odbywały się z toru wyścigów konnych. Dopiero po wybuchu II Wojny Światowej, pas został rozbudowany do 1417 m. To właśnie z tego lotniska, w 1943 roku Generał Władysław Sikorski, wyruszył w swoją ostatnią podróż.
Po krótkim postoju przy pasie, ruszyłam w stronę dolnej stacji kolejki linowej, którą można się dostać na Skałę Gibraltarską i przenieść do naturalnego ogrodu zoologicznego, gdzie królują Makaki.
Małpy są wszędzie! Czatują na szeleszczące worki i papiery do pakowania w nadziei, że znajdą jakiś smakowity kąsek. Karmienie jest surowo zabronione, a ja zupełnie niechcący straciłam jabłko :)
Makaki trafiły na Gibraltar za sprawą Maurów. Prawdopodobnie traktowane były jako zwierzęta domowe. Klimat im chyba służy, bo przetrwały w tej skalistej enklawie kilka wieków. Jest to jedyna, żyjąca w środowisku naturalnym na kontynencie europejskim, populacja małp. Legenda głosi, że wraz z wyginięciem zwierząt, odejdą z półwyspu Brytyjczycy.
Po kilku godzinach spędzonych pośród pięknej przyrody i ciekawskich małp trafiłam na „main street”. Sceneria nie była zachwycająca. Niezliczona liczba sklepów, restauracji i wszechobecny gwar, szybko wygoniły mnie z powrotem do portu.
Jacht był przygotowany do długiego rejsu.
Wypłynęliśmy kolejnego dnia rano, tak aby trafić na korzystny prąd. Cieśnina Gibraltarska to ciekawe i niełatwe miejsce do żeglowania. Częste, silne wiatry, prądy morskie i duży ruch statków, wymagają szczególnej koncentracji od kapitana i załogi .
Tym razem pogoda nam sprzyja i po kilku godzinach mijamy wybrzeże Tangeru i obieramy kurs na Wyspy Kanaryjskie. Ustalamy godziny wacht nawigacyjnych i kambuzowych. Przed nami ponad 500 Mm żeglugi.
Wieje ciepły, stabilny wiatr o sile 4 – 5 B, z kierunku NW. Jest fantastycznie!
Żegluga po oceanie to wyjątkowe przeżycie. Długa fala, która nie uprzykrza życia na pokładzie, pozwala ugotować coś ciepłego i pysznego, słońce i ciepły wiatr. Co godzinę nanosimy pozycję jachtu na mapę i przeliczamy, ile jeszcze mil pozostało do pierwszej wyspy.
Podróż umiliły nam sympatyczne delfiny, płynąc przy dziobie dobre kilkadziesiąt minut!
Pilnujemy każdego statku, który pojawi się na naszej drodze. Sprawdzamy na AIS -ie dokąd płynie, ile ma długości itp. To całkiem fajne zajęcie :) Część załogi korzysta z pokładowej biblioteczki, pozostali chłoną „piękne okoliczności przyrody”. Nocą żeglujemy pod magicznym, rozgwieżdżonym niebem.
Po pięciu dobach na horyzoncie majaczy Lanzarote!
To mój pierwszy rejs przez kawałek Atlantyku. Zastanawiam się, co czuli żeglarze docierając do lądu po kilku miesiącach. Nie odkrywamy Wysp Kanaryjskich, ale uczucie jest niesamowite. Pokonanie 500 Mm daje poczucie satysfakcji, a bliskość lądu po prostu cieszy:) Wieczorem dopływamy do Puerto Calero i spędzamy wieczór w Budda Bar, pijąc rum za cudowne ocalenie.
Kolejnego dnia z nieco ciężkimi głowami, jedziemy eksplorować wyspę. Wyruszamy do Parku Narodowego Timonfaya, zwanego również Górą Ognistą (Montañas del Fuego). Krajobraz jest prawdziwie księżycowy.
Park zajmuje powierzchnię około 50 km², na której rozsianych jest niemal 300 kraterów. Temperatura skał na głębokości 10 m dochodzi do 600℃. Dla niedowiarków, obsługa parku ma przygotowany specjalny pokaz.
Na jednym z wulkanicznych stożków znajduje się restauracja El Diablo, która serwuje dania „grillowane przy pomocy wulkanu”.
Dla mnie największym odkryciem na Lanzarote, jest architektura Cezara Manrique. Doskonałe wykorzystanie trudnego wulkanicznego terenu bez zmian i naruszania jego charakteru. Szacunek do naturalnego krajobrazu i egzotycznej roślinności. Domy mieszkalne, sale koncertowe i ukryte w skałach restauracje, to wyjątkowe obiekty.
Przyjemnym przystankiem był również malowniczy Ogród Kaktusów, warto odwiedzić!
Kolejnego dnia, dosyć wcześniej rano, żegnamy Puert Calero i wypływamy w kierunku Teneryfy. Do celu naszej podróży mamy jeszcze około 200 Mm. Cieszy nas ten dystans, bo po lądowym przerywniku z przyjemnością wracamy do jachtowej rutyny. Każdy pilnuje swojej wachty, odpoczynku, no i posiłków.
Wzdłuż brzegu Fuerteventury wiatr się nasila i niestety kambuz traci zacięcie do gotowania. Może to i dobrze, bo nasze zapasy mocno stopniały po kilku dniach żeglugi.
Po dwóch dobach z mgły wyłania się wulkan El – Teide – najwyższy szczyt Teneryfy i całej Hiszpanii.
Do San Miguel mamy jeszcze 40 Mm. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, ale już trochę zaczynamy żałować, że rejs minął tak szybko. Cały dzień żeglujemy pod pełnymi żaglami i szybko pokonujemy dzielący nas od wyspy dystans. Wieczorową pora mijamy główki Mariny San Miguel.
Wieczór spędzamy na pokładzie jachtu. Tym razem Kapitan wykazuje się w kambuzie i serwuje krewetki i wyborne wino El Grifo z Lanzarote. Słuchamy Ryczących 40 :)
Dopłynęliśmy do ostatniego portu… na szczęście, mamy jeszcze jeden dzień na zwiedzenie Teneryfy. O świcie wsiadamy do wynajętego samochodu i ruszamy krętymi drogami do podnóża wulkanu. Widoki są niesamowite: lawa, pinie, wygasłe krater, małe górskie wioski. Niestety brakuje czasu na wjazd kolejką na El Teide.
Nie narzekam.
Wiem, że szybko znów tutaj wrócę:)”
Autor: Izabela
https://morskiemile.pl/rejsy/wyspy-kanaryjskie-zeglarskie-rejsy-morskie-jachtem/ – zapisz się i bądź częścią niezapomnianego rejsu z Gibraltaru na Teneryfę :)